Kuchnia lankijska nie jest zbyt szeroko znana, częściowo zapewne dlatego, że nie ma wiele do zaoferowania. Zazwyczaj są to dość proste dania o mało charakterystycznym smaku i formie. Nie jest to niedobre, ale też specjalnie nie zapada w pamięć. Pewnie wynika to z ogólnej biedy, bo jest to kraj raczej biedny. Nie wynika natomiast na pewno z izolacji, braku kontaktu z innymi kulturami i braku ciekawych produktów. Samych warzyw jak widać na poniższych zdjęciach z bazaru w Tangale jest ogromna obfitość, w tym wiele trudno dostępnych w Polsce albo zupełnie nieznanych. Te długie szarozielone ogórki na pierwszym zdjęciu to snake gourd, czyli dynia wężowa, warzywo popularne w Indiach, na kolejnych zdjęciach widać gorzkie melony, okrę, wężową fasolę i kwiaty bananowca. Suszone ryby i krewetki są bardzo powszechną przyprawą i dodatkiem do dań. Świeże ryby też są popularne zwłaszcza na wybrzeżu, ale innego mięsa je się bardzo mało
Tu ciekawostka w postaci wielkiego owocu jackfruita, z którego pani odcina tasakiem mniejsze kawałki. Robi się z tego curry
Lankijskie śniadanie w barze dla taksówkarzy (kierowców tuktuków). Dhal i pieczone na blasze placki. Bardzo dobre. Zamiast placków bardzo często je się z dhalem (albo jakimś curry) string hoppera (rodzaj cienkiego makaronu), ryż sprasowany w formę cylindra albo po prostu duży kawał nie pokrojonego na kromki gąbczastego białego chleba. Do tego obowiązkowo filiżanka słodkiej herbaty z mlekiem.
Hopper. Naleśniki z mąki z czerwonego ryżu i mleka kokosowego smażone na specjalnej głębokiej patelence, tak by miały formę miski. Do tej miski nakłada się zazwyczaj tylko trochę sambaru (pasta z chilli i malediwskiej suszonej ryby) albo brązowego cukru, czasem jajko sadzone. Pani robi hoppery jak widać w kącie między bazarowymi stoiskami, ceniąc je 50 groszy za dwie sztuki
Kottu rotti. Rodzaj smażonego makaronu. Makaron zrobiony jest z pociętych w paski naleśników rotti, które na gorącej blasze mieszane są przy użyciu dwóch metalowych łopatek z gotową mieszanką warzyw (marchewka, pory, kapusta) surowym jajkiem i kawałkami pieczonego kurczaka (albo innym mięsem). Do tego oddzielnie sos chilli. Tanie, popularne, bardzo sycące i to w zasadzie wszystko, co można o tym daniu powiedzieć.
Największy klasyk i najbardziej popularne danie lankijskiej kuchni to ryż z co najmniej czterema rodzajami curry zwykle wegetariańskiego. Tutaj widać curry z jakiejś zieleniny, z soczewicy, z ziemniaków i z jakiegoś substytutu mięsa (coś jak nasze kotlety sojowe), ale w innych miejscach jedliśmy curry z rozmaitych warzyw, których na Sri Lance jest wielka różnorodność. Szczególnie przypasowało mi curry z czerwonego buraka. Kosztuje parę złotych.
Drugi wielki klasyk to rotti. Są to naleśniki z ciasta, którego kulki sprzedawca zręcznie rozciąga na gorącej blasze (widać je na drugim zdjęciu). Najczęściej występują w formie trójkątnych pakiecików wypełnionych pikantnym curry z ziemniaków albo takimiż curry z dodatkiem jajka na twardo. W tym drugim przypadku są obtaczane w bułce tartej i smażone jak krokiety. Na pierwszym zdjęciu widać na górnej półce gablotki baru oba rodzaje. Bary z taką gablotką są dosłownie na każdym kroku. Jedno roti kosztuje od złotówki do złoty pięćdziesiąt.
Na koniec przykład, że kuchnia lankijska ma jednak potencjał i może być inspiracją naprawdę dobrego jedzenia. Oto curry z prowadzonej przez starszą panią restauracji w górskiej miejscowości Ella. Pani ma nieco kreatywne podejście do kuchni, zresztą prowadzi kursy gotowania i chętnie wyjaśnia jak przygotowała poszczególne potrawy. Na zdjęciu obok przewodnika Lonely Planet jest curry z bakłażanów a potem zgodnie z ruchem wskazówek zegara curry z dyni, miseczka papadamów, chutney ze startego kokosa i mięty, sałatka z pomidorów i cebuli, pikle z cytryny (w słoiku) i curry z kapusty. Po wyczerpaniu którejkolwiek miseczki pani uzupełniała ją od razu do pełna i namawiała do jedzenia. Cena jak na lankijskie warunki wysoka bo aż 25 złotych z piwem za dwie osoby.
I na sam koniec kilka widoczków ze Sri Lanki: plaża w Goyambokka koła Tangale, najpiękniejsza ze wszystkich na których byliśmy, słonica z dzieckiem w parku narodowym Yale i górskie widoki z okolic Elli.
Tu ciekawostka w postaci wielkiego owocu jackfruita, z którego pani odcina tasakiem mniejsze kawałki. Robi się z tego curry
Lankijskie śniadanie w barze dla taksówkarzy (kierowców tuktuków). Dhal i pieczone na blasze placki. Bardzo dobre. Zamiast placków bardzo często je się z dhalem (albo jakimś curry) string hoppera (rodzaj cienkiego makaronu), ryż sprasowany w formę cylindra albo po prostu duży kawał nie pokrojonego na kromki gąbczastego białego chleba. Do tego obowiązkowo filiżanka słodkiej herbaty z mlekiem.
Hopper. Naleśniki z mąki z czerwonego ryżu i mleka kokosowego smażone na specjalnej głębokiej patelence, tak by miały formę miski. Do tej miski nakłada się zazwyczaj tylko trochę sambaru (pasta z chilli i malediwskiej suszonej ryby) albo brązowego cukru, czasem jajko sadzone. Pani robi hoppery jak widać w kącie między bazarowymi stoiskami, ceniąc je 50 groszy za dwie sztuki
Kottu rotti. Rodzaj smażonego makaronu. Makaron zrobiony jest z pociętych w paski naleśników rotti, które na gorącej blasze mieszane są przy użyciu dwóch metalowych łopatek z gotową mieszanką warzyw (marchewka, pory, kapusta) surowym jajkiem i kawałkami pieczonego kurczaka (albo innym mięsem). Do tego oddzielnie sos chilli. Tanie, popularne, bardzo sycące i to w zasadzie wszystko, co można o tym daniu powiedzieć.
Największy klasyk i najbardziej popularne danie lankijskiej kuchni to ryż z co najmniej czterema rodzajami curry zwykle wegetariańskiego. Tutaj widać curry z jakiejś zieleniny, z soczewicy, z ziemniaków i z jakiegoś substytutu mięsa (coś jak nasze kotlety sojowe), ale w innych miejscach jedliśmy curry z rozmaitych warzyw, których na Sri Lance jest wielka różnorodność. Szczególnie przypasowało mi curry z czerwonego buraka. Kosztuje parę złotych.
Drugi wielki klasyk to rotti. Są to naleśniki z ciasta, którego kulki sprzedawca zręcznie rozciąga na gorącej blasze (widać je na drugim zdjęciu). Najczęściej występują w formie trójkątnych pakiecików wypełnionych pikantnym curry z ziemniaków albo takimiż curry z dodatkiem jajka na twardo. W tym drugim przypadku są obtaczane w bułce tartej i smażone jak krokiety. Na pierwszym zdjęciu widać na górnej półce gablotki baru oba rodzaje. Bary z taką gablotką są dosłownie na każdym kroku. Jedno roti kosztuje od złotówki do złoty pięćdziesiąt.
Na koniec przykład, że kuchnia lankijska ma jednak potencjał i może być inspiracją naprawdę dobrego jedzenia. Oto curry z prowadzonej przez starszą panią restauracji w górskiej miejscowości Ella. Pani ma nieco kreatywne podejście do kuchni, zresztą prowadzi kursy gotowania i chętnie wyjaśnia jak przygotowała poszczególne potrawy. Na zdjęciu obok przewodnika Lonely Planet jest curry z bakłażanów a potem zgodnie z ruchem wskazówek zegara curry z dyni, miseczka papadamów, chutney ze startego kokosa i mięty, sałatka z pomidorów i cebuli, pikle z cytryny (w słoiku) i curry z kapusty. Po wyczerpaniu którejkolwiek miseczki pani uzupełniała ją od razu do pełna i namawiała do jedzenia. Cena jak na lankijskie warunki wysoka bo aż 25 złotych z piwem za dwie osoby.
I na sam koniec kilka widoczków ze Sri Lanki: plaża w Goyambokka koła Tangale, najpiękniejsza ze wszystkich na których byliśmy, słonica z dzieckiem w parku narodowym Yale i górskie widoki z okolic Elli.